Czy można stać się zupełnie kimś innym zaledwie w ciągu roku ? Czy możemy zmienić się tak bardzo , ze z trudem poznajemy siebie i wciąż sami siebie zaskakujemy? Jak to jest, ze nagle już nie da się odgonić tej naszej potrzeby tworzenia i nagle w najbardziej banalnych rzeczach dostrzegamy okazje żeby ta potrzebę zaspokoić i czasem po prostu nie da się siedzieć cicho, nie da się już tej tęsknoty zepchnąć na dalszy plan. Tak było tez tym razem. Wzięłam udział w kolejnym promocyjnym wydarzeniu. Moje miejsce było tuz obok stoiska z malowaniem twarzy. Jednakże stanowisko to stało puste, na stoliku leżały gotowe przybory: farbki, pędzle, miękkie gąbki do twarzy, słoiczek z woda i kolorowy brokat. Wszystko gotowe czekało na artystę. Z początku nie zwróciłam na to uwagi ale po jakimś czasie gdy moje stoisko nie miało powodzenia, coraz częściej zerkałam w stoiska z przyborami do malowania twarzy, zupełnie jakby to puste stoisko mnie wołało i przyciągało jakąś niewidzialną siłą. Myślałam sobie: przecież nie mam pojęcia jak to się robi, przecież nigdy nie malowałam twarzy, przecież nawet porządnego makijażu nie potrafię sobie zrobić, nawet nie wiem jak się maluje cienie na powiekach, przecież to stoisko musi do kogoś należeć, przecież to wszystko na kogoś czeka. A tymczasem moje stoisko wionęło pustkami, nawet nikt się nie zapytał o parszywą ulotkę. A obok stoiska z farbkami do twarzy coraz częściej zatrzymywały się rodziny z dziećmi i coraz częściej dochodziły mnie komentarze typu: "szkoda, ze nikt tu nie maluje twarzy ". A moje oczy coraz częściej same wędrowały w kierunku tego pustego stoiska, które ciągnęło mnie w swoja stronę jakaś magnetyczną, niewyjaśnioną siłą. I co sekunda pojawiały mi się w głowie myśli skłaniające aby jednak spróbować swoich sil w tej nowej dziedzinie: "przecież to forma twórczości", "to nie moze być trudniejsze od malowania na płótnie", "przecież to stoisko czeka na Ciebie i wola Cie ze wszystkich sił ", "przecież potrafisz". A tymczasem obok pustego stoiska z farbkami zebrała się grupa dzieciaków, podchodziły do niego z nadzieją, z radością i wyczekiwaniem, wymyślając sobie w kogo się dzisiaj przemienią dzięki pomalowaniu twarzy. Jednak kiedy dostrzegały, ze nic się tam nie dzieje te wyczekujące oczy w sekundę zamieniały się w smutne, zawiedzione i rozczarowane zwierciadła ich dziecięcych duszyczek. A tymczasem, ja już nie mogłam oderwać wzroku od tego pustego stoiska do malowania twarzy i wprost czułam jak jakaś magiczna siła pcha mnie tam i już nie było sensu z tym walczyć, bo to właśnie odezwała się moja potrzeba tworzenia i pchnięta natchnieniem opuściłam swoje miejsce i ruszyłam w kierunku wołającego mnie stoiska. A serce mi waliło jak szalone, bo przecież to dla mnie nowe doświadczenie i przecież nie wiedziałam czy podołam wyzwaniu. Podeszłam do stolika: farbki, pędzle, gąbki i brokat aż się paliły do pracy. Nie bardzo wiedziałam od czego zacząć i nagle mój wzrok padł na dno pudelka z kolorowymi farbkami, leżał tam mały, nierzucający się w oczy katalog wzorów malowanych twarzy. Wyjęłam go, szybko przejrzałam, z kolorowych stron patrzyły na mnie oczy dzieci z pomalowanymi twarzami. Podniosłam wzrok a przy stoliku utworzył się długi ogonek dzieci a pomiędzy nimi kilku dorosłych ze wzrokiem utkwionym we mnie z nadzieją, ze wiem co robię. Ich uśmiechy były pełne radości i ufności,ze oto zjawiła się profesjonalistka i zamieni ich na tez wieczór w jakieś zwierzątko, kwiat, anioła lub bajkowa postać. I prawdopodobnie nikomu nie przyszło do głowy, ze jestem totalną amatorką, ze mam zero doświadczenia w tej profesji i ze mam zamiar się kierować jedynie intuicją. Ale już nie było odwrotu , już za późno, żeby się wycofać, cały ogonek mniejszych i większych ludzików czekał na mnie z nadzieją, ze za pomocą kilku maźnięć pędzla zamienię ich w wymarzoną postać. Rozpoczęłam swoje dzieło i okazało się, ze malowanie zwierząt i postaci z bajek na twarzach wcale nie jest takie trudne. I ku mojemu zdziwieniu szło bardzo gładko i sprawnie. Pędzle tańczyły na twarzach dzieci, gąbki nanosiły delikatnie błyszczący brokat na stworzone przeze mnie twarze przeróżnych zwierzątek. I jakież niesamowite to było gdy na plastikowe krzesełko siadało zwykłe dziecko z nadzieją i podekscytowaniem w oczach, a po kilku chwilach zamieniało się ono w tygrysa, małpę, kota, psa, lwa lub pirata. A w jego oczach zamiast nadziei błyszczała radość, fascynacja i duma. I w kolejce było tez kilku dorosłych a wiec zamieniłam ich według życzenia w Supermana, Anioła i Księżniczkę. Jednak nawet w takiej banalnej pracy jak malowanie twarzy czasami spotykają nas nie lada wyzwania, na co nie byłam przygotowana. Przychodzi chłopiec moze 6 - 7 letni, przed chwilą słyszałam jak rozmawiał z Tatą w ojczystym języku, wiec odzywam się po polsku : -Kim chcesz być- moze pieskiem ?- podsuwam mu w miarę łatwy pomysł, Chłopiec odpowiada - chce być Czarnoksiężnikiem Ręce mi opadają, nie mam wizji jak ma wyglądać twarz Czarnoksiężnika. Sprytnie chce mu podsunąć cos innego, więc zmieniam temat "na pewno znasz Supermana, moze chciałbyś wyglądać jak Superman" Chłopiec twardo odpowiada "Nie, dziękuję. Chce być Czarnoksiężnikiem" A ja nadal nie mam pomysłu na Czarnoksiężnika, wiec sugeruje "a moze chcesz wyglądać jak Batman ?" Chłopiec patrzy na mnie poważnie i odpowiada "Nie, ja chce wyglądać jak Czarnoksiężnik" No dobrze - myślę- nie mam wyjścia, muszę na poczekaniu stworzyć Czarnoksiężnika !! Tata chłopca usiłuje mi pomoc mówiąc do syna: "Czarnoksiężnika jest trudno namalować, wiec moze będziesz Batmanem lub Supermanem" Chłopiec niewzruszony odpowiada: "Tato Ty się nie znasz, ta pani jest malowaczem twarzy i umie wszystko namalować !" Całkiem rozbawiona ta sytuacją przytakuje chłopcu, jednocześnie rozpaczliwie szukając w myślach pomysłu na Czarnoksiężnika. Zaczęłam od zakręconych wąsów i spiralnej brody i przykleiłam na brodzie trochę kolorowego brokatu.Potem maznęłam chłopczykowi na czole i policzkach kilka gwiazd, księżyc, magiczną różdżkę i narysowałam mu zakręcone bokobrody. Była to taka moja własna wersja Czarnoksiężnika, ale chłopiec był zachwycony, wiec jakoś mi się upiekło. Jednak to nie koniec, chłopiec podciąga rękaw i prosi aby mu namalować gwiezdne kule mocy. Tata zniecierpliwiony marudzi - "dajże już pani spokój". Chłopiec odpowiada zadziornie "Czarnoksiężnik bez gwiezdnych kuli mocy nie jest prawdziwym Czarnoksiężnikiem". A wiec nie ma wyjścia, maluje mu ma rączce cos co według mnie wygląda jak gwiezdne kule mocy, mając nadzieje, że sprostam oczekiwaniom chłopca. Okazało się, ze gwiezdne kule mocy wyglądają dokładnie tak jak je namalowałam, chłopczyk na odchodne mówi: "Pamiętaj, ze gwiezdne kule mocy mają tylko prawdziwi Czarnoksiężnicy, reszta to podróbki". Rozbawiona myślę sobie "Ha!!! Drżyjcie podróbki Czarnoksiężników wiem jak Was rozpoznać!!!" W pewnym momencie organizatorka całej imprezy przechodziła obok stoiska i patrzyła się na mnie taka zdezorientowana jakby nie za bardzo rozumiała dlaczego to ja zajmuje to stoisko ale nic się nie odezwała wiec ja tez milczałam. Czasami tak jest, ze natchnienie przychodzi w najmniej oczekiwanych momentach i już nie da się od tego uciec. I w tych natchnionych chwilach cały wszechświat szeptem nawołuje do tworzenia a okazje nadarzają się same, tak jakby ktoś odpowiadał na tęsknotę naszej duszy. I nagle dostrzegamy, ze twórczość ma wiele twarzy i być moze każda z nich jest tak samo ważna, dobra, wystarczająco piękna. I właśnie w tych natchnionych chwilach dostrzegamy, ze zaledwie w ciągu roku zaszła w nas tak ogromna zmiana, że jesteśmy zupełnie kimś innym i dostrzegamy, ze jedyne co nas cieszy to własny rozwój i ta nieoparta potrzeba tworzenia której już nie da się zagłuszyć, nie da się ignorować i już nie da się żyć nie tworząc. I jest nam jakoś inaczej niż rok temu, jesteśmy jacyś szczęśliwszy, lepsi, spokojniejsi, bardziej ufni i coraz częściej dostrzegamy piękno tego świata. A kreatywność to część nas samych, której nie da się już dłużej tłumić. Pozdrawiam Malowacz twarzy
0 Comments
Czasami nie zdajemy sobie sprawy, jacy z nas szczęściarze. Jakże często uważamy, ze coś nam się należy. Jakże często nie zwracamy uwagi, ze pewne czynności przychodzą nam z łatwością i uważamy to za zupełnie normalne. Nie przywiązujemy wagi do zapalonej latarni lub światła w pokoju, nie razi nas ono w oczy przerażającą jaskrawością. Przejeżdżający autobus, samochód, czy tez odgłos klaksonu z oddali nie rozsadza swoim dźwiękiem naszych bębenków słuchowych. Nie wzbiera się w nas trudna do opanowania panika, gdy nasze plany zostają nagle zaburzone. Nasze serce nie tłucze się szaleńczo w piersi na sama myśl, ze trzeba będzie spotkać nową osobę, odezwać się do niej, socjalizować w towarzystwie, którego nie znamy. Nie musimy się przygotowywać do każdej rozmowy lub spotkania na kilka dni przed. Obcowanie z ludźmi nie przeraża nas. Nie znamy życia na osamotnionej planecie Autyzmu.
A wyobraźmy sobie, ze lądujemy na zupełnie obcej nam planecie, gdzie nie ma wi-fi, nie mamy iphona, ipoda, nie mamy żadnych informacji o życiu na tej planecie, nie mamy nawet mapy. Czujemy się zagubieni, samotni i przerażeni. Nagle odkrywamy, ze planeta jest zamieszkała przez ludzi takich samych jak my, ale mówiących w nieznanym nam języku. Nie rozumiemy ani słowa z tego co mówią a oni nawet się nie starają zrozumieć nas. I ogarnia nas panika, nie dość, ze na planecie obowiązuje język, którego nie znamy to jeszcze tubylcy podchodzą do nas za blisko, świecą wielkimi jaskrawymi światłami w oczy, dotykają nas, próbują nas gdzieś ciągnąć. Nie dają nam czasu, którego potrzebujemy, aby się przystosować do życia na tej planecie. I ten hałas, który zagłusza nam nasze własne myśli, który rozsadza nasz umysł a my ze wszystkich sil staramy się go uciszyć poprzez uspokajające nas nawyki, rytmiczne powracające odruchy, znajome rytuały. Jakbyśmy się zachowali na opisanej powyżej planecie? Czy nie wycofalibyśmy się w swój świat wyobraźni, numerów, kształtów, kolorów ? Czy nie zajęlibyśmy się tworzeniem swojego bezpiecznego światu, gdzie wszystko jest znajome, ciche, rytmiczne i przewidywalne? Czy nie uciekalibyśmy w poszukiwaniu ogromnych, wolnych przestrzeni, na łonie których zgubilibyśmy to duszące uczucie klaustrofobii, które czujemy gdy obcy wchodzą w nasza przestrzeń osobista . Czy nie potrzebowalibyśmy samotnych chwil aby dać sobie szanse przystosować się do życia na obcej planecie. Ale czy jest to łatwe, jeżeli nikt z tubylców nawet nie próbuje poznać naszej drogi komunikacji, naszego języka i nie przejawia najmniejszej ochoty, aby pomoc nam w nauce lokalnego sposobu porozumiewania się. A tymczasem stłumione w nas emocje, których nie potrafimy uwolnić narastałyby w nas. I być może znaleźlibyśmy inny sposób na ich wyrażanie i być może znaleźlibyśmy jakieś strategie, które ułatwiłyby nam przetrwanie trudnych chwil na obcej planecie. A co jeśli nie bylibyśmy na tyle silni i zdesperowani, aby w jakiś sposób dać ujścia tym stłumionym emocjom, tym pokładom złości i frustracji na samych siebie, za to ze nie pasujemy, za to ze męczy nas rozmowa o niczym i bliskość obcych. Jesteśmy źli na siebie za to ze dusimy się w zatłoczonych miejscach i za tą naszą tęsknotę do samotnych chwil w kącie, gdzie możemy się zamknąć w swoim własnych kolorowym świecie, w którym możemy pogrążyć się w rozmyślaniach i marzeniach o niekończącej się przestrzeni, wolnej od stereotypów, oceniania i schematów narzucanych przez obcych? A co jeśli te frustracje i emocje narastają z dnia na dzień a my nie mielibyśmy jakiejś strategii, aby sobie z nimi poradzić? A wiec te tłumione emocje zamieniłyby się w ból nie do zniesienia, w ból przeżerający każdą komórkę naszego ciała, ból, który nigdy nie znika, nigdy nie maleje, lecz rośnie z każdą chwilą. A wiec pewnie znaleźlibyśmy sposób na uśmierzenie tego bólu. Być może postaralibyśmy się go zagłuszyć bólem fizycznym, bo ten jest łatwiejszy do zniesienia. Być może pod wpływem tej bezsilności wobec ogromnej frustracji, braku zrozumienia i akceptacji zaczęlibyśmy się okaleczać, zadawać sobie ból fizyczny w nadziei, ze uśmierzymy emocje? A stamtąd jest już bardzo cienka granica dzieląca nas od tego drastycznego kroku, o którym lepiej nie wspominać. Świat w którym żylibyśmy, lądując na obcej planecie to świat autyzmu, świat, w którym trzeba walczyć o każde wypowiedziane słowo, akceptacje, świat, w którym bliskość wzbudza panikę, jednocześnie wzbudzając tęsknotę za zrozumieniem, ze być może potrzebujemy tylko trochę więcej czasu niż inny. Świat, w którym należy czytać pomiędzy wierszami a emocje rzadko, kiedy sa wyrażane werbalnie. Świat, w którym potrzebujemy strategii ułatwiających nam normalne funkcjonowanie na obcej planecie. A co jeśli to nasze kilkuletnie dziecko wylądowałoby na tej planecie? A co jeśli to ono borykałoby się z akceptacja, szalejącymi w nim emocjami, które tłumione będą narastać, bolec i ropieć. A co jeśli to ono jest zagubione na planecie, gdzie nie ma wi-fi, iphona, ipoda ani żadnego słownika. A co jeśli to ono rozpaczliwie poszukuje jakiegoś sposobu, aby zrozumieć język i kulturę obowiązującą na tej obcej planecie? Czy nie chcielibyśmy, aby było ono na tej planecie akceptowane, zrozumiane i szanowane, bez względu na wszystko i pomimo wszystko? Czy nie chcielibyśmy, aby czuło się tam bezpiecznie? Czy nie chcielibyśmy, aby nauczyło się obowiązującego języka i aby mieszkańcy planety wyszli mu naprzeciw ucząc się sposobu porozumiewania preferowanego przez nasze dziecko? Czy nie chcielibyśmy, aby zostały mu podarowane czas, przestrzeń i strategie, dzięki którym będzie mógł poradzić sobie z uczuciem frustracji, złości i pozostałymi emocjami, które tłumione doprowadzają nas do szaleństwa? Czy nie chcielibyśmy, aby ktoś dal naszemu dziecku szanse na normalne życie w społeczeństwie? Czy nie chcielibyśmy, żeby ktoś wyszedł mu naprzeciw i spotkał go w jego świecie gdzie dostrzeże jego drogę komunikacji i wykorzysta to by ofiarować mu strategie, które pomogą mu normalnie funkcjonować w dzisiejszym społeczeństwie, w którym jakże często mamy gotową na wszystko odpowiedz, nie zauważając, ze być może ktoś wcale nie oczekuje od nas odpowiedzi. Być może najważniejsze słowa to te które nigdy nie zostały wypowiedziane a w tym przypadku być może wcale nie należy zadawać pytań . Być może wystarczy tylko wyjść naprzeciw i wyciągnąć dłoń, być może wystarczy tylko spotkać się w połowie drogi, aby zrozumieć, ze tak naprawdę niewiele nas rożni. I właśnie, dlatego postanowiłam wspierać organizacje, która wspiera rodziny z dziećmi dotkniętymi autyzmem, bo wychodzą im naprzeciw, wyciągają do nich dłoń i ofiarują tym młodym ludziom szanse na normalne funkcjonowanie w społeczeństwie, przystosowują ich do samodzielnego życia. Dając im strategie radzenia sobie ze stłumionymi emocjami, być może ratują im życie. Zadają sobie trud zrozumienia ich sposobu porozumiewania się, czytają pomiędzy wierszami, słyszą niewypowiedziane słowa i rozumieją każdy rozpaczliwy gest, w którym ukryte emocje doprowadzają do szaleńczej frustracji bez możliwości ujścia na zewnątrz. Ofiarują tym młodym ludziom strategie dzięki którym, złość, frustracja i bezsilność zostaną w końcu wyrażone na zajęciach malarskich, rzeźbiarskich, muzycznych, na sesjach indywidualnych i wielu innych bezpłatnych zajęciach. I wychodzą oni naprzeciw każdemu autystycznemu dziecku lub młodej osobie. I zdarza się tak, ze ktoś ma problem z komunikacja werbalna- organizacja ma pomoce wizualne, być może ktoś się jąka - nie szkodzi - bo tam jest zawsze czas a i wcale nie trzeba nic mówić, można namalować, narysować, napisać, zaśpiewać, posiedzieć w kącie lub po prostu wymownie pomilczeć. A przyjazna dłoń jest zawsze na wyciągniecie ręki i czeka na każdego, kto jej potrzebuje. Dlaczego o tym pisze? A dlatego, ze chce, żeby moja wyprawa w góry zaplanowana na maj 2016 miała jakiś głębszy sens, była na miarę ważnej misji, żeby miała moc. Chce, żeby nie była to tylko moja egoistyczna potrzeba pobycia na łonie natury. Chce, żeby przyjaciele, którzy idą ze mną w ta wędrówkę czuli moc i potęgę tego wyzwania. Chce żeby ta wyprawa była wyjątkowa, bo jest ona początkiem czegoś ważnego. Chce, żeby symbolizowała właśnie ta przyjazna dłoń wyciągniętą do tych którzy jej potrzebują. Każdy z nas ma na dnie torebki, kieszeni lub szuflady jakieś zapomniane pensy/ grosiki/funciki, które być może dla nas nie znaczą zbyt wiele, lecz podarowane organizacji przyczynią się ogromnie do szczęścia i dadzą jakieś rodzinie, dziecku lub młodej osobie szanse na normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Ten zapomniany funt na dnie torebki, szuflady lub kieszeni może się okazać kolejną przyjazną dłonią wyciągniętą do kogoś, kto właśnie potrzebuje pomocy. Przecież każdy z nas przynajmniej raz szukał jakiejś przyjaznej dłoni, która poprowadziłaby do lepszego świata. Przecież każdy na jakimś etapie swojego życia pragnie zmienić ten świat na lepszy, dzisiaj macie szanse to zrobić. Razem możemy sprawić, ze ta dłoń będzie miała ogromna MOC, będzie wielka, silna i niezawodna. W maju 2016 wejdę na szczyt Snowdonu dla organizacji charytatywnej zajmującej się pomocą rodzinom dziećmi dotkniętymi autyzmem – Resources for Autism. Proszę o dotacje dla tej organizacji. Każdy podarowany pens/grosz się liczy i ma ogromna wartość. Poniżej dodaje link do mojej strony na której można wpłacać dotacje, wszystko zostaje bezpośrednio wpłacane na konto organizacji. https://www.justgiving.com/Aneta-Zych/ Dziękuję. Aneta Miało być inaczej. Miałam zniknąć na kilka miesięcy, żeby odbyć ta swoja podróż życia, zapisaną w specjalnym zeszycie już od wielu lat. Już nawet nie pamiętam kiedy po raz pierwszy na to wpadłam aby ruszyć w nieznane i dogonić wiatr. Juz nawet nie pamiętam skąd mi się wzięła ta tęsknota do włóczęgostwa.
I zaczynam rozmyślać, a jednak wiem kiedy to było , miałam 15 lat kiedy po raz pierwszy w Tatrach, gdzieś na jakimś szczycie poczułam tą woń potęgi, nieskończoną przestrzeń i po raz pierwszy zasmakowałam absolutnej i bezwarunkowej wolności jaka ofiarują góry. I to wtedy właśnie po raz pierwszy zakiełkował mi w głowie ten szalony pomysł wyprawy w nieznane. Kilka lat później został on wpisany na moja listę marzeń. Przez lata został dopieszczony, dopisane zostały punkty i miejsca. I tylko czekałam na właściwy moment, w którym po prostu zniknę na kilka miesięcy i wypełni się ta moja upragniona, utęskniona i wymarzona podróż w nieznane. Jednak nie będzie tak jak planowałam do tej pory. Jakos tak ostatnio nic się nie układa tak jak planowałam, wszystko się dzieje własnym torem, jakby poza moja kontrola. Przecież, wszystko jest inaczej niż miało być, wiec podróż mojego życia tez potoczy się inaczej. Nie zniknę na kilka miesięcy, bo nie ma takiej możliwości na razie. Ale przecież mogę znikać od czasu do czasu na kilka dni i odbyć ta moja wędrówkę kawałek po kawałku. Już nie mogę dłużej tego odwlekać i czekać na właściwy moment, już nie usiedzę dłużej bez planowania, już nie da się żyć nie włócząc się. Wiec moja wędrówka zaczyna się już na wiosnę. Na rozgrzewkę będzie w miarę delikatnie piękna Walia, bo czy jest coś lepszego niż zachłysnąć się duchem przygody na szczycie i poczuć adrenalinę we krwi. Kolejny etap to piękne hiszpańskie cuda świata Andaluzji i najwyższy szczyt w Pirenejach - Pico de Aneto. I jak myślę o tej górze - mojej imienniczce - to przypominam sobie, ze kilka lat temu kupiłam raki na buty. Wyciągam je, obracam w dłoniach i wprost czuje jak się palą aby zatopić swoje kolce w pirenejskim lodowcu. Bo czyż moze być lepsze uczucie na tym świecie niż stąpać po prawdziwym lodowcu? Czyż moze być coś lepszego na tym świecie niż wędrować przez świat ramie w ramie z wszystkowiedzącym wiatrem i oddychać mroźnym powietrzem nas szczycie lodowca? Następny przystanek to włoskie dolomity i Via Ferrato, czyli żelazne drogi, prowadzące przy pionowych ścianach skal. To jest dopiero przygoda, przytulic się do skały, zawisnąć nad przepaścią, zachłysnąć się wolnością, poczuć dzikość i potęgę natury i słyszeć w uszach jedynie łomot własnego serca. Zaufać całemu wszechświatowi i oddychać tym samym powietrzem co ogromna, pionowa ściana skalna. Zaciągnąć się zapachem przygody i pozwolić swojej buntowniczej naturze zawalczyć o spełnienie marzeń,bo jeśli chodzi o wyprawę mojego życia to nie idę na kompromisy, nie ma używania wyciągów liniowych, nie zadowolę się podnóżem góry lub tylko polową wyprawy. Usatysfakcjonuje mnie tylko szczyt, zdobyty na własnych nogach Będę szczęśliwa tylko wtedy gdy poczuje adrenalinę we krwi, ból w mięśniach, mroźne powietrze na szczycie, zobaczę ciemności jaskini i poczuje ta dziką, potężną fale bezwarunkowej wolności. I ogarnie mnie nieskończone i niewiarygodnie niesamowite poczucie zdobywcy i wojownika, który pójdzie na koniec świata za swoimi marzeniami. Zapierająca dech w piersiach przestrzeń i nieopisane piękno to są zjawiska których możemy doświadczyć tylko stojąc na brzegu skały, gdy pod nogami rozciąga się przepaść tak wielka, ze nie widać jej dna. I tego uczucia nie zrozumie nikt kto tam nie był, nie zrozumie nikt kto nie spojrzał czeluściom w twarz. Potęga gór to narkotyk, który uzależnia, już za pierwszym razem i jeśli raz spróbowałeś nie da się od tego uchronić, na pewno wrócisz po więcej. Niestety natura to bezwzględny dealer, którego celem jest pozyskać jak najwięcej wiernych klientów, którzy powrócą w to piękne lecz czasem niebezpieczne miejsce. I zawsze wracamy bo góry mają w sobie to coś co sprawia, ze czujemy się bliżej nieba i moze dlatego właśnie jest nam tak cudownie na szczycie. A wiec będzie inaczej, będzie to wędrówka w odcinkach bo już nie da się tego odkładać na później, już nie da się czekać na właściwy moment. Już czas zaplanować pierwszy etap i ruszyć w drogę, ramie w ramie z wiatrem. Już czas zajrzeć w ciemne zakamarki jaskiń, przysiąść na kamieniu z kozicą, stawiać chwiejne kroki na lodowcu i zachłysnąć się niewiarygodnym pięknem cudów natury, jakże często niedocenionej przez ludzkość. I inspirować się potęgą przestrzeni i szeptem rozmawiać o ważnych sprawach z promieniami słońca, nawąchać się zapachu odwagi, determinacji i pochylić pokornie czoła przed wielkością i niesamowitością tych genialnych miejsc na mojej wędrownej liście. I ta wędrówka nie jest tylko moja egoistyczna potrzeba niebanalnych przygód. Jest w niej o wiele głębszy sens, który jest milion razy ważniejszy od mojej tęsknoty do włóczęgostwa, ale o tym napisze innym razem. A teraz już czas zaplanować podbój tego świata natury i z odwaga lwa walczyć o swoje marzenia. Już czas tworzyć, opowiadać, podróżować, poszukiwać nowych inspiracji i być inspiracja dla innych. Już czas puścić wszystkie hamulce i ruszyć w nieznane z ufnością dziecka. Już nie da się inaczej... Byle do wiosny... P.S. Kolejne etapy wędrówki nastąpią wkrótce. Pozdrawiam Aneta Dziwne to jest jak niby nic się nie zmieniło a jednak wszystko jest inne.
Czasami za wszelka cenę chcemy zmienić w naszym życiu wszystko co nas otacza i koncentrujemy się na zmianach zewnętrznych niedoceniając tego co mamy, nie widząc, ze przez lata wypracowaliśmy sobie szacunek, zaufanie i ze o nic właściwie już nie musimy walczyć bo bez wahania przystają na nasze warunki. I nawet się nie trzeba za bardzo starać bo wszystko się dzieje samo. A wiec czemu czasem nie doceniamy tego co mamy? Dlaczego nie dostrzegamy swoich własnych wartości ? Czyż to nie prawda, ze najbardziej surowi jesteśmy dla nas samych? Dlaczego tak jest, ze nasze chore ambicje i wyobrażenia przesłaniają nam ten dar, który leży u naszych stóp a my chcemy od tego uciec bo myślimy, ze wszystko inne jest lepsze. Czyż to nieprawda, ze zawsze najbardziej nas pociąga to czego nie mamy? A być może to co leży u naszych stóp wcale nie jest złe i być może jest to dar, który ofiaruje nam czas i środki na dalszy rozwój i robienie tego co dla nas najważniejsze. I w końcu zauważamy, ze te najważniejsze zmiany wcale nie zaszły na zewnątrz, ze to co się zmieniło dookoła się nie liczy. Te najważniejsze i najbardziej znaczące zmiany zaszły w nas i to na nich powinniśmy się skupić. Czasami robiąc cos co uważaliśmy za nie ważne, mało znaczące i bez sensu dla kogoś okazuje się najważniejszą rzeczą na świecie. Ktoś obdarza nas wielkim szacunkiem i zaufaniem a my się dziwimy, bo dla nas to nic wielkiego, a przecież my chcemy być kimś ważnym, wielkim, dobrym i dostrzeżonym. A być może nie zauważamy, ze inni już nas tak widza i być może wcale nie musimy już zmieniać tego co na zewnątrz. Być może jesteśmy właściwą osobą na właściwym miejscu i dlatego nie musimy się wcale nawet wysilać, być może służy to naszej kreatywności, wyobraźni i zaspokaja nasza potrzebę bycia bliżej natury, daje czas na rozmyślania, obserwacje i inspirowania się rożnymi mało znaczącymi rzeczami, które dla kogoś mogą być najważniejsze na świecie. Od niedawna podejmuje decyzje w sposób nielogiczny, trochę bezsensowny i dziwny. Tak było tez tym razem. Jak zwykle przyszło samo, lecz tym razem postanowiłam nie odrzucać bez rozważenia. I wystarczyła jedna rozmowa, która dała mi tak wiele do myślenia. Podczas tej jednej rozmowy dowiedziałam się, ze być może jestem jedną z niewielu osób, które są w stanie coś zmienić, pomóc i podarować tak niewiele a jednocześnie zrobić tak ogromnie dużo. Myśli mi się kotłowały w głowie i powędrowały one do mojego najnowszego zakupu leżącego na dnie torebki. Odeszłam na bok, w cichy kącik. Zadałam pytanie - odpowiedz: zwycięstwo. No dobrze, załóżmy, ze się zgodzę, zadaje następne pytanie - odpowiedz: zwycięstwo, zadaje kolejne – odpowiedz: zwycięstwo. Myślę sobie: Zacięło się czy co? Logika zaczyna się buntować: a wiec, po co Ci to wszystko było, to jest bez sensu, nie ma przyszłości i jest zupełnie nielogiczne. Odpowiadam: już raz dostałam nauczkę za próbę bycia logiczną, a wiec chyba czas dać szanse aniołom, chociaż dotyczy to zupełnie innej sprawy. I wracam do domu i pomimo, ze to nic ważnego, nic wielkiego i nic znaczącego to jednak wiem, ze dla kogoś to najważniejsza rzecz na świecie a zawierzyli ja właśnie mnie. Po powrocie do domu, mam kolejne spotkanie z moją Artystyczną Duszą i nagle odkrywam, ze zaczynam widzieć dokąd zmierzam i ze wcale nie zmarnowałam tych ostatnich kilku lat na rzeczy nie ważne. Dostrzegam, ze wszystko zmierzało właśnie do tego miejsca, które zaczynam widzieć jak przez mglę ale jednak widzę. Może to już tak jest że każdy z nas jest jak ten kawałek układanki o nierównych brzegach, który pasuje tylko w jedno miejsce w swojej układance. I każdy z tych kawałków jest tak samo ważny, nawet jeśli jest to tylko kawałek czarnego asfaltu? Bo bez tego jednego kawałka całość nie istnieje. Być może czasem jest tak, ze zgubiliśmy się i poszukujemy naszego obrazka, naszej bajki i choćby nie wiem jak próbujemy się gdzieś wcisnąć to jednak nigdzie nie pasujemy, jeśli to nie nasza bajka. I właśnie podczas tego kolejnego twórczego spotkania jak przez mglę zaczęłam dostrzegać moje miejsce na ziemi, które kształtem przypomina moje wystrzępione brzegi i jest duża szansa, ze to moja układanka, do której będę idealnie pasować. I już rozumiem, ze to co przyszło, to dar, który ofiaruje mi czas, akceptacje, inspiracje i środki na to co jest naprawdę ważne. A jeśli znajdzie się ktoś, komu się to nie podoba to może przestać mnie znać lub obrazić się na dobre. A wiec może najważniejsze zmiany to te niewidoczne, może to od nich powinniśmy zacząć, gdy poszukujemy swojego miejsca na ziemi ? I znów kotłują mi się w głowie dziesiątki nowych pytań, bo przecież niby nic się nie zmieniło a wszystko jest inne. Pozdrawiam Aneta W obecnych czasach żyjemy w pospiechu, goniąc za kariera, pieniędzmi bądź tez lepszym jutrem. W pracy, w domu, w szkole, u znajomych, na imprezie staramy się dopasować, spełniając oczekiwania społeczeństwa i jakże często zapominamy o naszych własnych wartościach i marzeniach. Bywa tak, ze zaczynamy się w tym wszystkim gubić i być moze obieramy drogę narzuconą nam przez społeczeństwo lub bliskich. Byc moze droga ta jest dla nas mecząca, przykra lub wręcz bolesna i nadchodzi taki moment, ze mamy dość, ze chcemy zmian. I wtedy właśnie zaczynamy szukać kogoś kto pomógłby nam się w tym wszystkim odnaleźć i dać jakieś sensowne wskazówki, jakieś znaki, które nakierują nas na właściwą drogę, na której znajdziemy to co jest dla nas naprawdę ważne.
I coraz częściej zaczynamy rozważać wizytę u wróżki . I być może podchodzimy do tarota i wróżb sceptycznie i z dużym dystansem to jednak możliwość wzięcia udziału w seansie wróżebnym w jakiś dziwny sposób wzbudza nasze zainteresowanie i zaciekawienie. W końcu właśnie ta ciekawość zwycięża i umawiamy się na nasz pierwszy wróżebny seans, trochę się obawiając, bo przecież nie wiemy co nas tam spotka, co usłyszymy i jak to będzie. Czasami ktoś nam wspomniał o jakiejś wróżce i być może wiemy jak to wygląda. A jak wyobrażamy sobie wizytę u wróżki, jeśli nigdy nie korzystaliśmy z takich usług? Otóż, idziemy z dusza na ramieniu wyobrażając sobie, ze adres którego szukamy to może być czarny szałas pośrodku opuszczonego cmentarzyska, nad którym latają nietoperze. A w tym szałasie spodziewamy się rozczochranej wiedzmy na miotle, bądź cyganki z czarnym kotem na ramieniu i wielkimi, włochatymi pająkami tkającymi pajęczyny po kątach. I być może zaczynamy się obawiać czy aby nie zostaniemy tam zamienieni w żabę, nietoperza lub inne mroczne stworzenie? Bez obaw, dzisiaj namaluje inny obraz wróżki, a właściwie wróża. No właśnie, bo odnajdując adres okazuje się, ze to zwykły dom w spokojnej dzielnicy. Pukamy do drzwi tego domu i ku naszemu zdziwieniu zamiast rozczochranej czarownicy na miotle lub cyganki z czarnym kotem na ramieniu, staje w nich nasz drogi tarocista - zwykły, sympatyczny, młody chłopak w dżinsach i luźnej koszulce. Trochę zaskoczeni i zbici z tropu wchodzimy do środka wciąż doszukując się pająków, nietoperzy, czarodziejskiej kuli lub chociażby czarnego kota. Ku naszemu zdziwieniu nic z tych rzeczy tam nie znajdziemy. Tarocista zaprasza nas za tajemniczą zasłonę, za którą kryje się mały, urokliwy gabinet, w którym pachnie kadzidełkiem o woni drzewa sandałowego, fiołków bądź tez lawendy, gdzieś w tle słychać cichutką , spokojną muzykę a na półkach widzimy dziesiątki przeróżnych talii kart. Miejsce to jest tak intrygujące i czarodziejskie, ze z początku możemy się czuć trochę nieswojo i ogarnia nas strach, bo już zaczynamy odczuwać, ze nie będzie to takie zwykle odczytanie kart tarota. I napotykamy przenikliwe oczy tarocisty, który z uśmiechem na twarzy zaczyna studiować nasze oczy i czasami mamy wrażenie, ze zamiast na nas patrzy się gdzieś tam głęboko w nasza duszę , próbując dojrzeć po co tak naprawdę zjawiliśmy się u niego. Jest to moment w którym nie za bardzo wiadomo co ze sobą zrobić, lecz już w następnej sekundzie pochłania nas ciekawość i fascynacja tą chwila. A tarocista dopiero się rozkręca stwarzając ta milą, przyjazną, pełną spokoju i ciepła atmosferę, w której znika wszelkie napięcie, niepewność i obawy, które być moze odczuwaliśmy na początku. I już podczas pierwszego tasowania zauważamy, ze dzieje się coś nadzwyczajnego, czego jeszcze nigdy nie mieliśmy okazji doświadczyć. Otóż ten mały, urokliwy gabinet zamienia się we wszędobylski wehikuł czasu, którym kieruje nasz sympatyczny tarocista i zabiera on nas w astralną, miedzy galaktyczną podroż po naszym życiu. Z prędkością światła przemieszczamy się w rożne etapy naszego życia. Czasami zatrzymujemy się gdzieś, zawieszeni w kosmicznej czasoprzestrzeni naszego istnienia i przyglądamy się wspólnie jakiejś zaistniałej sytuacji, konsekwencjom wynikającym z niej, bądź po prostu możliwym rozwiązaniom. Nasz wróż patrząc się nam w oczy opowiada, wyjaśnia i cierpliwie czeka na naszą gotowość do współpracy, bo on jakimś dziwnym trafem wie czego nam najbardziej trzeba i co nam w duszy gra. On rozumie jaka to frajda sterować taką magiczną maszyną jaką jest wehikuł a więc czasem oddaje nam stery i pozwala nam przejąc kontrole, a on skupiony słucha, przygląda się i wciąga nas tymi przenikliwymi oczami w świat pełen czarów, zrozumienia i zaufania, gdzie dostrzegamy, ze przecież nasze marzenia, tęsknoty i ta droga której szukamy jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy tylko zrobić jakiś krok w tym kierunku, tupnąć nogą lub po prostu zawrócić. I nagle okazuje się, ze wszystko zależy od nas. Powiem coś więcej, na czas naszej wybornej i fascynującej podroży wehikułem czasu tarocista jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki staje się naszym najlepszym przyjacielem, upragnionym bratem, partnerem w podroży a czasem jeżeli wychodzą typowo kobiece tematy staje się on naszą przyjaciółką od serca, bo o pewnych sprawach trudno rozmawiać z płcią przeciwną. Lecz w tej kosmicznej maszynie, którą nie dysponuje nikt inny w całym wszechświecie panuje jakaś taka zjawiskowa i magiczna atmosfera, przepełniona baśniowym, lśniącym dobrocią pyłkiem, w której znikają różnice płci, bo tam można poruszyć każdy temat nie obawiając się, ze zostaniemy wyśmiani, zignorowani lub niesprawiedliwie ocenieni. Fakt, być moze tarocista nas czymś czasem wkurza, zagra nam nawet na nerwach, ale czyż nie jest prawdą, że najczęściej denerwują nas rzeczy, które najbardziej nas gryzą i bolą ? A on będzie drążył ten jedyny temat, ukryty głęboko w piętach naszej duszy. A przecież to moze być ten temat, który wyciągnięty z ciemnych, piętowych zakamarków naszej duszy odkryje przed nami drogę do szczęścia, która wcześniej była dla nas niewidoczna. I kiedy tak podróżujemy zawieszeni w tej kosmicznej czasoprzestrzeni, zauważamy, ze czas tam nie istnieje, nikt nam go nie wylicza i nie wypomina. Jest to niezwykle rzadko spotykane zjawisko w dzisiejszym pędzącym w pospiechu świecie. Jesteśmy tylko my i ten niezwykły tarocista, który nie odrywa swoich czarodziejskich oczu od naszej duszy, która prędzej czy później przestaje się ukrywać i pozwala sobie zajrzeć w pięty. Nasza nadzwyczajna wyprawa kończy się sama, jakoś tak naturalnie i opuszczamy wehikuł czasu wychodząc zza mistycznej zasłony, która lekkością przypomina anielskie włosy. I jest nam jakoś inaczej, tak wiele się o sobie dowiedzieliśmy, a w dłoni trzymamy mapę do szczęścia, którą dostaliśmy opuszczając tą kosmiczną maszynę. Czy skorzystamy z tej mapy ? To już jest nasz wybór. I tutaj następuje mój ulubiony moment w którym pada to słowo na które czekałam przez cala wyprawę "Działaj !" A być może okaże się, ze trzeba bardzo niewiele aby odszukać ta nasza najważniejszą drogę z której kiedyś zboczyliśmy. A dla odważnych i zainteresowanych magiczną wyprawą wehikułem czasu daje link http://tarocistalondyn.co.uk/ Pozdrawiam Aneta Czasami szukamy jakiegoś oryginalnego upominku dla bliskiej naszemu sercu osoby i chcemy żeby był to upominek oryginalny, wyrażający nasza sympatie, przyjaźń, wdzięczność lub po prostu pamieć. Szukamy czegoś osobistego co by odzwierciedlało osobowość, styl bycia lub pasje tej osoby. Odwiedzamy dziesiątki sklepów lub szukamy on-line, lecz czy upominek produkowany masowo moze być jedyny w swoim rodzaju?
A być moze nie wiemy, ze jest ktoś kto spełni nasze oczekiwania, ktoś kto podaruje nam dokładnie to czego szukamy. Byc moze mijamy ta osobę na ulicy i nie zdajemy sobie sprawy z jej talentu, kreatywności i pomysłowości. A przecież jest taka osoba, która na co dzień zajmuje się numerkami, o inteligencji powyżej przeciętnej, a matematyka to jej mocna strona i pewnie wchodząc do jej domu spodziewalibyśmy się zobaczyć na polkach liczydła i wiszący na ścianie wzór Pitagorasa. No cóż, zawiedlibyśmy się niemiłosiernie, bo zamiast liczydeł zobaczylibyśmy zestaw do rzeźbienia, a w ramce na ścianie, Pitagorasa wyparł własnoręcznie wykonany obraz. Jest to mieszkanie jedynej w swoim rodzaju i wielce utalentowanej rzeźbiarki, która w swojej pracy kieruje się intuicja, wykazuje się niebanalnym humorem i pomysłowością a także ma niepowtarzalne poczucie piękna. Pewnie zapytacie, jakież to dzieła powstają z jej rąk ? Już opowiadam. A wiec rzeźbiarka tworzy figurki z modeliny na podobieństwo odbiorcy. Wystarczy wysłać rzeźbiarce zdjęcie osoby dla której ma być ten prezent i kilka slow o tej osobie, co lubi, o czym marzy, jakie są jej pasje bądź doświadczenia i resztę pozostawić już w sprawnych rekach rzeźbiarki. Rzeźbiarka kształtując postać osoby umiejętnie i precyzyjnie przeniesie rysy twarzy osoby na zdjęciu na swoja figurkę. Drobnym cieniutkim tarnikiem rzeźbiarskim mistrzowsko zaznaczy dołeczki w policzkach lub naniesie cieniutka pajęczynkę kurzych łapek wokół oczu, które często pojawiają się przy radosnym uśmiechu. Rzeźbiarka ma jednak nieomylne wyczucie taktu, a wiec jeśli upominek jest przeznaczony dla ukochanej babci lub dziadka to artystka wykaże się bystrością umysłu. W związku z tym wygładzi kilka zmarszczek sprawiając, ze figurka starszej osoby będzie odzwierciedlać młodzieńczą i pełną energii dusze tejże osoby, sprawiając jednocześnie, ze nasza ukochana babcia poczuje się młodszą, piękniejszą i będzie niezmiernie wdzięczna za te gładkie policzki. A wiec nie jest to taka zwykła figurka. Jest to rzeźba z indywidualnym przesłaniem, przekazuje ona wiadomość którą nasza ukochana osoba chce lub potrzebuje usłyszeć. Bo któraż babcia nie chciałaby być postrzegana bez tej siateczki zmarszczek na policzkach? Ale to nie koniec, niezwykła przenikliwość, niesamowita wyobraźnia, wrażliwość i ogromny dar artystki do odczytywania marzeń i pragnień innych sprawiają, ze każda figurka staje się prawdziwym i niepowtarzalnym dziełem sztuki, które ma dusze, serce i przemawia do odbiorcy najczystszymi i najgłębszymi uczuciami, sprytnie wkomponowanymi w modelinę. Rzeźbiarka to wielka miłośniczka sztuki. A wiec czy jest gdziekolwiek bardziej odpowiednia osoba do wykonania tak osobistego prezentu? Przecież ugniatając modelinę artystka jest całkowicie pochłonięta przez swoja pasje i dlatego własnie lepi te figurki z największą dokładnością, troskliwymi dłońmi dopieszczając każdy najdrobniejszy szczegół do perfekcji. I można być pewnym, ze domiesza do materiału dawkę miłości, kropelkę sympatii, oprószy to wszystko ogromem wdzięczności sprawiając, ze figurka ta wywoła w odbiorcy niezapomniane doznania i wzruszy do łez jednocześnie wywołując uśmiech od ucha do ucha. Artystka z największą precyzją i znawstwem namaluje błysk w oczach, w których odbiorca zobaczy kosmos a w nim dostrzeże tajemnice swojej duszy. Własnoręcznie uplecione włosy będą wyglądały jakby powiewały na wietrze, a ręcznie skręcone loczki, kosmyk po kosmyku będą artystycznie plątały się na głowie modelinowej rzeźby, bo artystka nie idzie na skróty. Ona rzeźbiąc ofiaruje cały swój talent i wiedzę osiągając mistrzostwo w kunszcie rzeźbiarskim. Rzeźbiarka nie skupia się tylko na cechach zewnętrznych ale jej dzieła odzwierciedlają osobowość, talenty, pasje i marzenia odbiorcy, jednocześnie wykazując się poczuciem humoru i błyskotliwością umysłu. A wiec jeśli jesteś zapalonym miłośnikiem aktywnego spędzania wolnego czasu, lubiącym czekoladę licz się z tym, ze możesz być ulepiony z ciężarkami, które przypominają słoiczki z nutella. Jeśli kochasz podróżować to być moze artystka posadzi Cie na globusie lub włoży Ci mapę do reki. Jeśli masz sentyment do Rzymu to być moze ulepi Cie na Colosseum, jeśli kochasz naturę to być moze zostaniesz posadzony na drzewie. Tutaj jej pomysłowości nie ma granic, wystarczy tylko kilka slow o odbiorcy a rzeźbiarka na pewno wykaże się niezwykłą kreatywnością i inicjatywą . Takiego talentu nie spotyka się na co dzień, bo rzeźbiarka ma kreatywna dusze, serce anioła i umysł mieniący się kolorami tęczy, w którym kotłują się coraz to nowe, nieziemskie pomysły pachnące pasja i miłością do sztuki. A wiec czy taka figurka nie jest dokładnie tym czego szukamy? Czyż nie jest ona oryginalnym, niebanalnym, niezwykłym i niepowtarzalnym upominkiem, wyprodukowanym specjalnie dla naszej ukochanej osoby odzwierciedlającym nasze życzenia? Jakież to musi być fascynujące uczucie mieć na polce taka figurkę zrobiona na specjalne zamówienie, wiedząc, ze nikt na całym świecie nigdy nie dostanie takiej samej. A najbardziej niezwykle jest to, ze ta figurka ma dusze, przemawia do nas ciepłem płynącym prosto z serca i patrzy na nas tym swoim prawdziwym błyskiem w oku, zachęcając do spełniania marzeń, eksperymentowania i wzbudza w nas rządzę przygód. Czyż można dostać bardziej oryginalny upominek niż jedyne w swoim rodzaju dzieło sztuki, którego nikt inny na całym świecie nie dostanie? Dla zainteresowanych dodaje link do strony rzeźbiarki http://rosegrafix.com/sculptures.html Pozdrawiam Aneta , Ostatnimi czasy sytuacja zmusiła mnie do korzystania głównie z publicznego transportu, wiec jeżdżę sobie metrem, pociągami lub tez autobusami i jakoś nigdy nie zdawałam sobie sprawy,ze te podróże mogą w jakiś sposób inspirować. Jakoś nigdy nie myślałam, ze można tam spotkać naprawdę zadziwiających ludzi . A wiec dziś wsiadam do pociągu i zajmuje wolne miejsce a naprzeciwko siedzi pan na oko po 40stce i dzierga coś na szydełku. Przez chwile ogarnia mnie niedowierzanie: Jak to , ze pan tak sobie dzierga i idzie mu to naprawdę dobrze ?. Różne myśli mi przychodzą do głowy, wiec zaczynam mu się przyglądać z zafascynowaniem. Pan zdecydowanie jest mężczyzną, ma brodę, wąsy, duże ręce, szerokie, krzaczaste brwi i nosi wielki rozmiar buta a na jego twarzy maluje się ogromne skupienie. Jego palce pracują sprawnie i szybko, jakby już kiedyś coś udziergał. Nie mogę oderwać od niego wzroku. Ciekawość mnie pozera od środka: po co to robi, czy to jego zawód, czy tez hobby, moze eksperyment, czy jest jakiś inny powód ?
Pan podniósł wzrok na mnie i uśmiechając się zapytał: szydełkujesz? Odpowiadam: nie, nie wiedziałabym od czego zacząć, ale nigdy nie widziałam, żeby facet szydełkował i to jeszcze z takim oddaniem. Moja ciekawość zwycięża i nie mogę się już powstrzymać od dalszych pytań, wiec mówie: "Szydełkowanie to Twoje hobby czy praca? " Pan przesiada się na moja stronę i mówi z tajemniczym uśmiechem: "Nauczyłem się szydełkować, żeby spełnić marzenie mojej Pasji." Patrze na niego zdziwiona i kompletnie go nie rozumiem, proszę o wyjaśnienie. Pan otwiera portfel, wyjmuje zdjęcie malej dziewczynki i mówi: "Pasja to imię mojej córeczki, dałem jej tak na imię, bo odkąd się urodziła to stała się moja pasja, o której ciągle myślę. Za 4 dni ma swoje 6 ste urodziny". W tym momencie wyjmuje z portfela dziecięcy rysunek kolorowego wdzianka (peleryna i spódniczka) i dodaje: "miesiąc temu przyniosła mi ten rysunek i powiedziała, ze właśnie takie wdzianko jest jej największym urodzinowym marzeniem, wiec poszedłem na dwudniowy kurs szydełkowania, żeby się tego nauczyć. To ma być niespodzianka, wiec nie mogę tego robić w domu, dlatego dziergam w drodze do pracy lub z pracy, lub w kafejkach." Pan mówi dalej "Nie mogę się doczekać jej miny jak to zobaczy i pokaże jej, ze zrobiłem to specjalnym, złocistym szydełkiem. Bo wiesz ona lubi błyszczące rzeczy " Rzeczywiście, szydełko jest duże, grube, przezroczyste, a w środku zatopiony jest srebrny i zloty, błyszczący brokat. Patrze się na udzierganą spódniczkę, królują trzy kolory: różowy, czerwony i zielony, dokładnie tak jak na dziecięcym rysunku. Pan jest kreatywny i ostatni, zielony pasek zamiast z włóczki zrobił ze wstążki. Wygląda to genialnie. Patrze na niego i myślę sobie: ależ on jest nieziemski. Nauczył się szydełkować tylko po to, żeby spełnić marzenie, swojej 6-letniej córeczki, jakież to niesamowite. Jak bardzo on ja musi kochać, żeby codziennie w pociągach lub innych miejscach publicznych narażać się na nie zawsze przyjazna opinie otoczenia. Jestem pełna podziwu dla jego odwagi, samozaparcia i kreatywności . On dzierga z miłością, on wplótł w ta robótkę drobinki swojego serca a wszystko oprószył magicznym pyłkiem głębokiego uczucia i przywiązania. On nie dba o opinie otoczenia lub kolegów,dla niego nie liczy się czy ktoś go posądzi o odmienną orientację bądź dziwność. On poczciwie dzierga, troszcząc się żeby marzenie jego córki się spełniło, bo przecież ona jest jego największą pasja i tylko to się liczy. Najbardziej niesamowite jest to, ze tacy niebanalni faceci istnieją i chodzą po tej ziemi. Drażę temat dalej, bo pomimo, ze pan jest bardzo męski z wyglądu to jakoś trudno mi uwierzyć, ze jest w heteroseksualnym związku, a jednak się mylę, pan ma zonę. Myślę sobie: szczęściara. Przecież pan jest fascynujący, oryginalny, pomysłowy, kreatywny, oddany i gotów nauczyć się wiele, żeby spełnić marzenie córeczki. Jak to jest, ze on taki duży, brodaty, wąsaty, o groźnych, krzaczastych brwiach i w wielkich butach jednocześnie ma tak wielkie serce a w nim tyle uczucia, wrażliwości i poświęcenia. I dlaczego niektóre zajęcia uważamy za typowo damskie ? Przecież okazuje się, ze facet jak tylko chce to sobie z nimi świetnie poradzi i wcale się tego nie wstydzi. To niesamowite spotkanie na długo pozostanie w mojej pamięci. I wysiadłam z pociągu, a wieczorem z tajemniczym uśmiechem dopisałam Cudakowi jeszcze jedna cechę charakteru. A co przecież nie zaszkodzi mu ! Pozdrawiam Aneta w Czasem przez cale życie chowamy ta jedyna, nurtująca nas myśl gdzieś w najciemniejszych zakątkach naszego umysłu i usilnie staramy się ja ignorować, niestety bezskuteczne. Ta myśl powraca co jakiś czas jak bumerang i pomimo, ze znów ja chowamy w najodleglejszy kat to za jakaś dziwna przyczyna wiemy, ze ona powróci, ze możemy ja odpędzać setki razy a ona i tak kiedyś się pojawi. I czasem nam wszystko przypomina ta myśl, napotkani ludzie, odwiedzone miejsca, przypadkowo zasłyszane rozmowy, znalezione drobiazgi itp. I jakimś dziwnym sposobem jakakolwiek drogę byśmy nie obrali to zawsze doprowadzi ona nas do tej jedynej myśli ukrytej gdzieś w najdalszych zakamarkach umysłu, gdzieś w najciemniejszym kąciku serca.
Tak właśnie było ze mną odkąd tylko pamiętam. Prawie każdy napotkany człowiek to kreatywny twórca, który malował, rysował, pisał piosenki lub wiersze, tworzył muzykę lub śpiewał. I za każdym razem powracała ta jedna myśl ukryta gdzieś w ciemnych zakamarkach mojej duszy i za każdym razem gęsia skorka pojawiała się na całym ciele, jakby jakaś niewidzialna, magiczna, siła chciała mnie skłonić do podjęcia jakiś kroków w tym kierunku. Lecz ja zawsze miałam setki wymówek i powodów dla których znów spychałam ta myśl na margines, intuicyjnie wyczuwając, ze, nie pozbędę się jej tak łatwo. Czyż nie jest prawda, ze każdy z nas zna to uczucie, kiedy sami siebie oszukujemy, mówiąc, ze pragniemy tego co wszyscy, bo taki jest schemat. Odpowiadamy na pytania zgodnie z przyjętym schematem i być moze uda nam się oszukać rodzinę, przyjaciół, znajomych, sąsiadów i cala resztę, lecz czy zdołamy stać się kłamcami na tyle wyśmienitymi, żeby oszukać samych siebie? Miałam plan, kształcić się, żeby dostosować się do reszty, żeby w końcu gdzieś pasować, żeby przestać być nigdzie niepasującą częścią układanki. I pomimo, ze realizowanie, tego planu sprawiło mi wiele przyjemności i wypełniło czas to jednak ta myśl wciąż powracała i stawała się coraz bardziej natrętna. A tymczasem potrzeba tworzenia rosła z dnia na dzień i coraz częściej spędzała sen z powiek. Zaczęłam usilnie zmieniać wszystko w swoim życiu, wciąż próbując dostosować się do reszty, okłamując sama siebie, ze chce karierę i status. A tymczasem potrzeba tworzenia rosła z dnia na dzień i nagle wszystko wokół nawoływało żeby tworzyć. Dziwnym trafem wszystko ułożyło się tak, ze poznałam swoja Artystyczna Dusze i już nie sposób było zepchnąć tej natrętnej tęsknoty na margines. Nie sposób było jej się pozbyć, nie dało się nie tworzyć. I gdzie mnie to zaprowadziło? Otóż dziś miałam kolejne magiczne spotkanie z moja Artystyczna Dusza. I kolejny raz pozwoliłam jej przejąc kontrole a sama wycofałam się w cień, wiedząc, ze Ona czekała na to zbyt długo, żeby teraz odbierać jej te niezwykle chwile, w których zapomina Ona o wszystkim wokół. Jestem jej niezmiernie wdzięczna, ze pozwala mi sobie towarzyszyć w tych natchnionych momentach. To tak jakby zabierała mnie w tajemnicza podroż. I nie da się opisać słowami jak niesamowita jest ta wędrówka po Krainie Twórczości, gdzie można stać się częścią obrazu i przedzierać się przez kolejne warstwy gęstej, oleistej farby, idealnie wygładzonej przez miękkie włosie pędzla. Stając się częścią tego obrazu mamy niepowtarzalna okazje aby ukryć kawałek naszego serca gdzieś pomiędzy poplątanymi wstążkami kolorów. Te drobinki serca sprawiają, ze obraz przemawia do odbiorcy językiem bez slow, odzwierciedlając pragnienia, emocje, marzenia i potrzeby, które nikomu nie są obce. I dzięki tej podroży do Krainy Twórczości zaczynam rozumieć dlaczego Artystyczna Dusza nigdy nie powiedziała ani słowa. Ona jest na tyle genialna, ze potrafi przemawiać bez slow. Jej przesłanie jest tak jasne i wyraziste, ze nic nie trzeba już mówić. I w tej krainie odkryłam, ze w to właśnie w ciszy usłyszymy najwięcej, ze to właśnie ofiarując cisze pozyskamy zaufanie, przyjaźń, zrozumienie i akceptacje, bo najbardziej fascynujące rzeczy odkrywa się w milczeniu. I czyż to nie prawda, ze najwięcej wiedza Ci co potrafią słuchać ? Bo przecież trzymamy się z daleka od ludzi konfliktowych, kłótliwych i apodyktycznych, którzy nas oceniają na podstawie wyglądu, sposobu zarabiania na życie, sposobu bycia lub wyrażania się, przecież Oni widza tylko to co na zewnątrz. Ich nie interesuje jacy jesteśmy naprawdę, wiec czy jest sens im coś udowadniać? Czy nie lepiej ich pozostawić w tej ich nieświadomości i poświecić czas i energie komuś kto widzi coś więcej niż tylko ta nic nie znaczącą warstwę na powierzchni? Przecież ta warstwa na wierzchu jest widoczna dla wszystkich i nie ma w niej nic specjalnego i dlatego tylko wyjątkowym ludziom pozwalamy zobaczyć to co kryje się w środku. Tylko wyjątkowi mogą zobaczyć to coś co jest skarbem który jest niewidoczny dla konfliktowych, kłótliwych i apodyktycznych. I jak to jest, ze tylko z wyjątkowymi ludźmi, z tymi co widza co się kryje pod powierzchnia warstwa, można rozmawiać godzinami, nie mecząc się w ich towarzystwie w ogóle? A wiec czemu tak często cisza nas krepuje? Czemu tak często mówimy coś tylko po to aby wypełnić cisze? A moze wypełniamy cisze w obawie, ze powróci ta jedyna myśl ukryta gdzieś w najodleglejszym zakątku naszego serca. Może właśnie wypełniamy cisze bo kolejny raz próbujemy oszukać samych siebie i zagłuszyć ta jedyna tęsknotę, która powraca do nas jak bumerang. Może unikamy ciszy obawiając się, ze w końcu trzeba będzie być szczerym z samym sobą, bo przecież siebie nie oszukamy. Przecież jesteśmy jedynymi ludźmi na świecie, którzy znają prawdę i tylko my wiemy jacy jesteśmy naprawdę i moze to właśnie dlatego tak bardzo nas boli krzywdząca ocena ze strony innych, którzy przecież kierują się stereotypami a tak naprawdę nie wiedza o nas nic. I przemierzając Krainę Twórczości wraz z Artystyczna Dusza odkrywam, ze Ona nie dba kim jestem na co dzień, Ona nie dba o karierę, status lub co inni myślą o Niej. Ona chce tylko tworzyć na każdy możliwy sposób, Ona chce tylko regularnych spotkań w Krainie Twórczości, Ona nie prosi o wiele, 1 lub dwa razy w tygodniu jej wystarczy a poza tym nie liczy się nic. A wiec obiecuje jej, ze stworze jej możliwości, ofiaruje jej czas, akceptacje, szczerość i cisze aby mogła spokojnie tworzyć, i od razu wyczuwam jak bardzo jest mi za to wdzięczna. I zakończyłam moja twórczą sesje z Artystyczna Dusza, jej pierwsze dzieło jest prawie gotowe i umówiłyśmy się na kolejne spotkanie za kilka dni. A moze każdy z nas ma taka ukryta myśl wracająca jak bumerang? A moze ta myśl to tęsknota naszych niespełnionych dusz? Może warto się zainteresować ta myślą, moze warto odkryć za czym tęskni nasza dusza? Pozdrawiam A wiec ustaliliśmy razem z Przyjacielem plan działania. Przyjaciel kazał porzucić wszystko co mi w żaden sposób nie służy. Powiedział : "Zostaw tylko to co Cie nie stresuje i przynosi jakiekolwiek korzyści lub środki, bo będą Ci one potrzebne w późniejszych etapach naszego planu. I tylko w ten sposób będziesz mogła się skupić na tym co ważne."
A wiec zaczęłam działać. Poprosiłam Trutnia o rozmowę. Jeszcze wtedy nie wiedziałam ze jest Trutniem. Powiedziałam szczerze, ze nie widzę w tym sensu, dlatego rezygnuje. Truteń był w szoku." Jak to ? Przecież wszystko szlo dobrze. wiec dlaczego? Nie rozumiem, nie chce, żebyś rezygnowała. Jestem gotów Ci pomoc, co mogę zrobić, żebyś została?" - pyta się Truteń. Nic nie możesz zrobić- odpowiadam - taka jest moja decyzja i nic ani nikt tego nie zmieni. Uwierz mi ja wiem lepiej, wkrótce będziesz tego żałować, nie rezygnuj - próbuje mnie jeszcze przekonać. Ale ja nie ustępuje. Truteń nie daje za wygrana, wytacza swoje argumenty, próbuje mną manipulować, nie znosi sprzeciwu, szczególnie stawianego ze strony kobiety. No bo jak to, żeby mu słaba płeć się sprzeciwiła? A ja czuje, ze bestia w środku właśnie się budzi, otwiera leniwie oczy, przeciąga się i ziewa jeszcze całkiem rozespana. Zaczynam głaskać bestie po łbie, drapie ja za uchem, próbując z powrotem uśpić, nakazuje jej spokój. I spokojnie ale stanowczo mowie Trutniowi, ze moja decyzja nie podlega dyskusji. Truteń nie lubi jak ktoś ma odmienne zdanie i odważy mu się sprzeciwić, zalewa go wściekłość, podnosi głos, ze nie tak miało być. Odwracam się i chce odejść lecz Truteń zastępuje mi drogę, zwala winę na mnie za swój wybuch, ze to przez mój angielski nie możemy dojść do porozumienia, nazywa mnie analfabetka. O co to nie - krzyczy we mnie bestia - co jak co, ale mój angielski jest na wysokim poziomie i nikt mi nie wmówi, ze jest inaczej! Bestia jest już całkiem rozbudzona, warczy, szczerzy kły, wysuwa ostre pazury gotowe do ataku, piana jej cieknie z pyska i muszę ja trzymać obiema rekami, żeby nie rzuciła się na Trutnia. Trzymając bestie ze wszystkich sil, mowie spokojnie "Zejdź mi z drogi" Truteń ani myśli schodzić, chce mnie całkowicie zdominować. Nie wiem jak długo jeszcze zdołam utrzymać bestie, bo już mi ręce drętwieją z wysiłku. W tym momencie tuz obok pojawia się Przyjaciel. Jestem pewna, ze przyszedł mi pomoc ujarzmić bestie. A On ku mojemu zdumieniu chwyta bestie za kark i rzuca nią w Trutnia. Zszokowana spoglądam na Przyjaciela "Myślałam, ze jesteś dobry" mowie, wciąż nie wierząc w to co zrobił. A On odpowiada "Bo jestem, ale należało się Trutniowi" a po chwili dodaje "Przecież mówiłem, ze usunę każdą przeszkodę." Przybijamy piątkę, uwielbiam Przyjaciela, jest naprawdę w porządku. Truteń ucichł, zszedł mi z drogi a bestia wróciła do mnie potulnie. Pogłaskałam ja po miękkim futerku, podrapałam za uchem a ona ziewając ułożyła się do snu i zasnęła głęboko. I miejmy nadzieje, ze nikt już nie odważy się jej budzić. Pozdrawiam Czasami jest tak,ze mamy jakieś przeczucia, coś nam mówi,ze należy to zrobić tak a nie inaczej. Tak jakbyśmy słyszeli jakiś przyjazny szept tuz za uchem. I zaczynami rozmyślać, kombinować i wątpić w ten głos i w to przeczucie, bo przecież logicznie rzecz biorąc to nie ma sensu, jest niemądre, ryzykowne i kontrowersyjne. Tak właśnie było tym razem, znałam zasady i postanowiłam się ich trzymać pomimo, ze moja Artystyczna Dusza podpowiadała inaczej, rozpościerała przede mną wizje, która, łamała wszystkie reguły, zwracała uwagę oryginalnością i miała w sobie przesłanie. Logika się buntowała - jak to - przecież to nie pasuje, to nie przejdzie. Wysłałam Artystyczna Dusze do kata, posłuchałam się logiki, zrobiłam wszystko trzymając się zasad, głęboko wierząc, ze mam jakiekolwiek szanse na choćby maleńki sukcesik, pomimo dużej, o wiele bardziej doświadczonej konkurencji, która ma na swoim kacie już jakieś sukcesy. Jakiś czas później okazało się, ze jednak porażka, ze jednak nic z tego nie wyszło, ze kompletna klapa. Jakże cieszyłam się, ze nikt nic nie wiedział o moich poczynaniach, bo teraz nikt nie będzie się pytał, nie muszę odpowiadać dlaczego, co i jak. Pogodziłam się z ta porażką, postanawiając, ze nie poddam się tak łatwo i będę próbować dalej. Byłam pełna pozytywnych myśli i niezrażona krytyka aż do momentu kiedy zobaczyłam, ze wszystko co zostało docenione i zauważone łamało zasady, było wbrew regułom, wionęło oryginalnością i miało w sobie jakieś przesłanie. Przeszły mnie dreszcze, cale moje ciało pokryło się zimnym potem. Przypomniały mi się dobitne słowa Czarodzieja "Tylko tego nie spi**rz!!" . I właśnie spie*****am. Nie mogłam sobie darować, ze nie posłuchałam Artystycznej Duszy, ze wysłałam ja do kata. A przecież Ona wiedziała, ze jeśli tylko odważę się być oryginalna i łamać zasady, to mam szanse. Wpadłam do domu, usiadłam w kacie i już dawno nie było mi tak źle jak tego dnia. Zamknęłam oczy, żeby się uspokoić i opanować emocje. I wtedy właśnie pojawił się On - wymyślony przyjaciel z dzieciństwa , siedział obok i był. Szybko doprowadziłam się do porządku i zaczęłam mu się przyglądać, był potężny, silny wyglądał groźnie a jednak czuć było od Niego dobroć, łagodność, miłość i moc. Na dużym, przezroczystym ekranie wyświetlił mi film, to były wydarzenia z okresu dwóch tygodni na przestrzeni, których spełniło się moje marzenie. Jednak na filmie poza ludźmi i zbiegami okoliczności, które miały miejsce w ciągu tych dwóch tygodni widać było wyraźnie, ze to mój przyjaciel był głównym bohaterem. Te fragmenty były pokazane mi zostały w zwolnionym tempie, w powiększeniu. To On zablokował telefon, żeby nie można się było dodzwonić, to On popsuł główne zasilanie w banku, żeby nie można było przeprowadzić żadnej transakcji, to On namówił właściciela, żeby nagle i zdecydowanie się wycofał , bo On wiedział, ze przyjdzie lepsza oferta. Film się skończył, ekran się zwinął. Przyjaciel spojrzał mi w oczy i łagodnie powiedział "Bylem gotów zrobić to samo!! Ty miałaś tylko słuchać swojej Artystycznej Duszy". Nie wiedziałam co powiedzieć, wiec milczałam. Zaczęłam się dołować, było mi naprawdę źle. Włączyłam muzykę odpowiednia do nastroju, w pokoju brzmiały słowa piosenki "...chcesz rozbić tafle szkła a ona się ugina, i tam są wszyscy a naprzeciw Ty..." - jakże prawdziwe były te słowa piosenki w tym momencie i ile miały w sobie głębi. Piosenka była idealna żeby się porządnie posmucić. Przyjaciel jakby słysząc moje myśli powiedział "będzie dobrze, stworze nowy scenariusz, znajdę inna drogę, okoliczności i szanse, to moze trochę potrwać a Ty tymczasem pozwól Artystycznej Duszy być Twoim natchnieniem, przewodnikiem i nauczycielem, zaakceptuj to co jest i rozwijaj się" Dlaczego Ci tak bardzo zależy? - zapytałam. A On na to: " Moim zadaniem jest dopilnować abyś wypełniła swoja misje ale Ty mi tego nie ułatwiasz! Kombinujesz, wymądrzasz się, próbujesz zmieniać wszystko naraz, jednocześnie utrudniając sobie życie, a przecież moze być tak prosto i milo" Jaka znowu misja? - zapytałam zdziwiona Przyjaciel zniecierpliwiony odrzekł "Przecież wiesz jaka!!! I obiecuje, ze usunę Ci z drogi każdą przeszkodę. Łatwo nie będzie ale moc jest z Tobą a ja będę zawsze obok." Przyjaciel jakby odgadł moje myśli i odpowiedział :"Jeśli myślisz, ze to nie ma znaczenia, jest nie ważne i niewarte zachodu zapewniam Cie, ze jeszcze nigdy tak bardzo się nie myliłaś !!. Wypędź tylko tego tchórza co Cie hamuje, zignoruj kłamliwą logikę, zaproś Artystyczna Dusze do współpracy i zaufaj mi" Patrzyłam się w jego oczy i wiedziałam, ze mówi poważnie, ze jest gotów na wszystko, ze jest silny, ze ma wielka moc i wszystko jest z nim możliwe. I wiedziałam, ze jest po mojej stronie, ze można mu bezgranicznie ufać i wiedziałam, ze dotrzyma również tej obietnicy. A Cudak? - zapytałam. Przyjaciel mrugnął tylko tajemniczo okiem i zniknął. Zostałam sama, wyciągnęłam pędzle, farby, sztalugę, otworzyłam drzwi do ogrodu, zamknęłam na chwile oczy i zaprosiłam moja Artystyczna Dusze. Przyszła natychmiast, była gotowa i już wiedziała co będziemy robić. Tym razem jednak było inaczej niż zwykle. Tym razem Ona nie miała swoich materiałów, tym razem stałyśmy ramie w ramie i pozwoliłam jej przejąc kontrole. Pozwoliłam jej dobrać pędzle, mieszać farby i pochłonęła mnie cala w natchnieniu otulając swoich talentem jak się otula dziecko kołdrą układając je do snu. Każdy dotyk pędzla był inny, każde maźniecie miało inna moc i przeznaczenie. To było tak jakby pędzle tańczyły na płótnie w rytmie smutnej melodii, zostawiając za sobą aksamitne wstążki gładkiej farby. Wstążki te przeplatały się ze sobą, mieszały, czasami niknęły w tle jakby tworząc krajobraz z rozmazana tęczą w oddali. Wstążki wiły się w rytm muzyki tworząc idealna konsystencje równej, gładkiej powierzchni z której pomału wyłaniały się krztalty pierwszego, genialnego dzieła tworzonego przez moja Artystyczna Dusze. Pędzel dotykał płótna, raz delikatnie z największą czułością i miłością tylko po to aby za chwile być szorstki, brutalny i zimny. Ale przecież to o to chodzi aby wyrażać wszystkie emocje i pragnienia, nie tylko te piękne, pozytywne i dobre. Przecież gniew, złość, zal i smutek to tez emocje, wiec czemu mamy je chować? Przecież, w świecie musi być równowaga, musi być ta piękna i ta ciemna strona. No bo skąd wiedzielibyśmy co jest dobre jeśli nie byłoby zła na tym świecie? Skąd wiedzielibyśmy co to jest radość jeśli nie byłoby smutku ? Jak rozpoznalibyśmy dzień jeśli nie byłoby nocy? Wiec dlaczego często się słyszy, ze wszystko jest dobre i piękne i wszędzie jest miłość? Przecież brzmi to fałszywie, bo skąd wiedzieliby co to jest miłość jeśli nie doświadczylibyśmy nienawiści? Patrzyłam jak Dusza tworzy inspirując się słowami piosenek i zimnym powietrzem wpadającym z ogrodu przez otwarte drzwi i nawet wiatr wstrzymał oddech aby Duszy nie przeszkadzać w tworzeniu. Przyglądałam się mojej Artystycznej Duszy i nie rozumiałam dlaczego nigdy nie pokazała mi swojej twarzy, dlaczego nigdy nie odezwała się słowem i gdzie posiadła taki talent ? Jak to się stało, ze tak doskonale opanowała sztukę porozumiewania się bez slow. Przecież rozumiem jej każdy gest, każde skinienie, i czuje jej moc, jej emocje, sile i ogromna cierpliwość, bo przecież czekała na mnie tyle lat, żeby przekazać mi swoja wiedzę, podarować mi natchnienie i pokazać, ze słowo mówione nie jest najważniejszą forma komunikacji, jest tylko jedna z wielu. I zaczynam rozumieć, ze słowa piosenki Edyty Górniak "...chcesz rozbić tafle szkła a ona się ugina, i tam są wszyscy a naprzeciw Ty..." mogą mieć jeszcze jedno, ukryte znaczenie. Byc moze opisują one buntownika próbującego wejść do świata do którego nie pasuje lub włóczęgę który za wszelka cenę stara się dostosować do reszty, nie zauważając, ze być moze jest po właściwej stronie szklanej ściany. A moze właśnie należy wędrować samotnie, łamiąc stereotypy i iść swoja własną droga, gdzie spełnione marzenia rosną jak stokrotki na lace. Wystarczy po nie tylko sięgnąć. A w oddali siedmioma kolorami mieni się tęcza i wiemy, ze tęcza przychodzi tylko po burzy. Wiec moze tylko doświadczając błyskawic i piorunów możemy cieszyć się tęczą? A moze pod tęczą czekają na nas tacy sami buntownicy i włóczęgi jak my? Może zwyciężają tylko Ci co wybierają samotna wędrówkę, łamiąc zasady gry, tylko Ci co nie idą za tłumem ? Może należy się od czasu do czasu zdołować w samotności, w ciemności i smutku. Byc moze to własnie wtedy jesteśmy w stanie połączyć się z nasza dusza i usłyszeć jej największe pragnienia, poczuć jej natchnienie i inspirować się jej niesamowitością. Byc moze tylko w ciemności jesteśmy w stanie odnaleźć to co naprawdę ma znaczenie, pomimo, ze wydaje się tak mało znaczące. Byc moze tylko dołując się jesteśmy w stanie obudzić w nas tego natchnionego buntownika, który jest gotów walczyć, inspirować, wspierać, być oparciem i natchnieniem, jednocześnie pilnując aby misja się wypełniła. Przecież każdy wielki człowiek, był niezrozumiany kiedy zaczynał a po latach zebrał plony. Bo kto rozumiał Picassa, Coelho lub Einsteina jak zaczynali swoja misje tworzenia ? Otóż tych którzy rozumieli było niewielu. A byli to tacy sami zbuntowani wojownicy światła o których opowiada Coelho w jednym ze swoich dziel. To właśnie zbuntowani wojownicy światła odnajdą się zawsze, będą się nawzajem inspirować, wspierać, pocieszać i buntować. Jednak każdy buntownik wie, ze należy "utrzymać równowagę miedzy samotnością a uzależnieniem od innych ". I zakończyłam produktywna sesje z moja Artystyczna Dusza i umówiłyśmy się na spotkanie za kilka dni, żeby delikatnymi maźnięciami pędzla rozciągnąć na płótnie przezroczysta lśniącą rosa mgiełkę i zawiesić na niej błyszczące gwiazdy. A tymczasem pozdrawiam wszystkich zbuntowanych wojowników. |