Czy można stać się zupełnie kimś innym zaledwie w ciągu roku ? Czy możemy zmienić się tak bardzo , ze z trudem poznajemy siebie i wciąż sami siebie zaskakujemy? Jak to jest, ze nagle już nie da się odgonić tej naszej potrzeby tworzenia i nagle w najbardziej banalnych rzeczach dostrzegamy okazje żeby ta potrzebę zaspokoić i czasem po prostu nie da się siedzieć cicho, nie da się już tej tęsknoty zepchnąć na dalszy plan. Tak było tez tym razem. Wzięłam udział w kolejnym promocyjnym wydarzeniu. Moje miejsce było tuz obok stoiska z malowaniem twarzy. Jednakże stanowisko to stało puste, na stoliku leżały gotowe przybory: farbki, pędzle, miękkie gąbki do twarzy, słoiczek z woda i kolorowy brokat. Wszystko gotowe czekało na artystę. Z początku nie zwróciłam na to uwagi ale po jakimś czasie gdy moje stoisko nie miało powodzenia, coraz częściej zerkałam w stoiska z przyborami do malowania twarzy, zupełnie jakby to puste stoisko mnie wołało i przyciągało jakąś niewidzialną siłą. Myślałam sobie: przecież nie mam pojęcia jak to się robi, przecież nigdy nie malowałam twarzy, przecież nawet porządnego makijażu nie potrafię sobie zrobić, nawet nie wiem jak się maluje cienie na powiekach, przecież to stoisko musi do kogoś należeć, przecież to wszystko na kogoś czeka. A tymczasem moje stoisko wionęło pustkami, nawet nikt się nie zapytał o parszywą ulotkę. A obok stoiska z farbkami do twarzy coraz częściej zatrzymywały się rodziny z dziećmi i coraz częściej dochodziły mnie komentarze typu: "szkoda, ze nikt tu nie maluje twarzy ". A moje oczy coraz częściej same wędrowały w kierunku tego pustego stoiska, które ciągnęło mnie w swoja stronę jakaś magnetyczną, niewyjaśnioną siłą. I co sekunda pojawiały mi się w głowie myśli skłaniające aby jednak spróbować swoich sil w tej nowej dziedzinie: "przecież to forma twórczości", "to nie moze być trudniejsze od malowania na płótnie", "przecież to stoisko czeka na Ciebie i wola Cie ze wszystkich sił ", "przecież potrafisz". A tymczasem obok pustego stoiska z farbkami zebrała się grupa dzieciaków, podchodziły do niego z nadzieją, z radością i wyczekiwaniem, wymyślając sobie w kogo się dzisiaj przemienią dzięki pomalowaniu twarzy. Jednak kiedy dostrzegały, ze nic się tam nie dzieje te wyczekujące oczy w sekundę zamieniały się w smutne, zawiedzione i rozczarowane zwierciadła ich dziecięcych duszyczek. A tymczasem, ja już nie mogłam oderwać wzroku od tego pustego stoiska do malowania twarzy i wprost czułam jak jakaś magiczna siła pcha mnie tam i już nie było sensu z tym walczyć, bo to właśnie odezwała się moja potrzeba tworzenia i pchnięta natchnieniem opuściłam swoje miejsce i ruszyłam w kierunku wołającego mnie stoiska. A serce mi waliło jak szalone, bo przecież to dla mnie nowe doświadczenie i przecież nie wiedziałam czy podołam wyzwaniu. Podeszłam do stolika: farbki, pędzle, gąbki i brokat aż się paliły do pracy. Nie bardzo wiedziałam od czego zacząć i nagle mój wzrok padł na dno pudelka z kolorowymi farbkami, leżał tam mały, nierzucający się w oczy katalog wzorów malowanych twarzy. Wyjęłam go, szybko przejrzałam, z kolorowych stron patrzyły na mnie oczy dzieci z pomalowanymi twarzami. Podniosłam wzrok a przy stoliku utworzył się długi ogonek dzieci a pomiędzy nimi kilku dorosłych ze wzrokiem utkwionym we mnie z nadzieją, ze wiem co robię. Ich uśmiechy były pełne radości i ufności,ze oto zjawiła się profesjonalistka i zamieni ich na tez wieczór w jakieś zwierzątko, kwiat, anioła lub bajkowa postać. I prawdopodobnie nikomu nie przyszło do głowy, ze jestem totalną amatorką, ze mam zero doświadczenia w tej profesji i ze mam zamiar się kierować jedynie intuicją. Ale już nie było odwrotu , już za późno, żeby się wycofać, cały ogonek mniejszych i większych ludzików czekał na mnie z nadzieją, ze za pomocą kilku maźnięć pędzla zamienię ich w wymarzoną postać. Rozpoczęłam swoje dzieło i okazało się, ze malowanie zwierząt i postaci z bajek na twarzach wcale nie jest takie trudne. I ku mojemu zdziwieniu szło bardzo gładko i sprawnie. Pędzle tańczyły na twarzach dzieci, gąbki nanosiły delikatnie błyszczący brokat na stworzone przeze mnie twarze przeróżnych zwierzątek. I jakież niesamowite to było gdy na plastikowe krzesełko siadało zwykłe dziecko z nadzieją i podekscytowaniem w oczach, a po kilku chwilach zamieniało się ono w tygrysa, małpę, kota, psa, lwa lub pirata. A w jego oczach zamiast nadziei błyszczała radość, fascynacja i duma. I w kolejce było tez kilku dorosłych a wiec zamieniłam ich według życzenia w Supermana, Anioła i Księżniczkę. Jednak nawet w takiej banalnej pracy jak malowanie twarzy czasami spotykają nas nie lada wyzwania, na co nie byłam przygotowana. Przychodzi chłopiec moze 6 - 7 letni, przed chwilą słyszałam jak rozmawiał z Tatą w ojczystym języku, wiec odzywam się po polsku : -Kim chcesz być- moze pieskiem ?- podsuwam mu w miarę łatwy pomysł, Chłopiec odpowiada - chce być Czarnoksiężnikiem Ręce mi opadają, nie mam wizji jak ma wyglądać twarz Czarnoksiężnika. Sprytnie chce mu podsunąć cos innego, więc zmieniam temat "na pewno znasz Supermana, moze chciałbyś wyglądać jak Superman" Chłopiec twardo odpowiada "Nie, dziękuję. Chce być Czarnoksiężnikiem" A ja nadal nie mam pomysłu na Czarnoksiężnika, wiec sugeruje "a moze chcesz wyglądać jak Batman ?" Chłopiec patrzy na mnie poważnie i odpowiada "Nie, ja chce wyglądać jak Czarnoksiężnik" No dobrze - myślę- nie mam wyjścia, muszę na poczekaniu stworzyć Czarnoksiężnika !! Tata chłopca usiłuje mi pomoc mówiąc do syna: "Czarnoksiężnika jest trudno namalować, wiec moze będziesz Batmanem lub Supermanem" Chłopiec niewzruszony odpowiada: "Tato Ty się nie znasz, ta pani jest malowaczem twarzy i umie wszystko namalować !" Całkiem rozbawiona ta sytuacją przytakuje chłopcu, jednocześnie rozpaczliwie szukając w myślach pomysłu na Czarnoksiężnika. Zaczęłam od zakręconych wąsów i spiralnej brody i przykleiłam na brodzie trochę kolorowego brokatu.Potem maznęłam chłopczykowi na czole i policzkach kilka gwiazd, księżyc, magiczną różdżkę i narysowałam mu zakręcone bokobrody. Była to taka moja własna wersja Czarnoksiężnika, ale chłopiec był zachwycony, wiec jakoś mi się upiekło. Jednak to nie koniec, chłopiec podciąga rękaw i prosi aby mu namalować gwiezdne kule mocy. Tata zniecierpliwiony marudzi - "dajże już pani spokój". Chłopiec odpowiada zadziornie "Czarnoksiężnik bez gwiezdnych kuli mocy nie jest prawdziwym Czarnoksiężnikiem". A wiec nie ma wyjścia, maluje mu ma rączce cos co według mnie wygląda jak gwiezdne kule mocy, mając nadzieje, że sprostam oczekiwaniom chłopca. Okazało się, ze gwiezdne kule mocy wyglądają dokładnie tak jak je namalowałam, chłopczyk na odchodne mówi: "Pamiętaj, ze gwiezdne kule mocy mają tylko prawdziwi Czarnoksiężnicy, reszta to podróbki". Rozbawiona myślę sobie "Ha!!! Drżyjcie podróbki Czarnoksiężników wiem jak Was rozpoznać!!!" W pewnym momencie organizatorka całej imprezy przechodziła obok stoiska i patrzyła się na mnie taka zdezorientowana jakby nie za bardzo rozumiała dlaczego to ja zajmuje to stoisko ale nic się nie odezwała wiec ja tez milczałam. Czasami tak jest, ze natchnienie przychodzi w najmniej oczekiwanych momentach i już nie da się od tego uciec. I w tych natchnionych chwilach cały wszechświat szeptem nawołuje do tworzenia a okazje nadarzają się same, tak jakby ktoś odpowiadał na tęsknotę naszej duszy. I nagle dostrzegamy, ze twórczość ma wiele twarzy i być moze każda z nich jest tak samo ważna, dobra, wystarczająco piękna. I właśnie w tych natchnionych chwilach dostrzegamy, ze zaledwie w ciągu roku zaszła w nas tak ogromna zmiana, że jesteśmy zupełnie kimś innym i dostrzegamy, ze jedyne co nas cieszy to własny rozwój i ta nieoparta potrzeba tworzenia której już nie da się zagłuszyć, nie da się ignorować i już nie da się żyć nie tworząc. I jest nam jakoś inaczej niż rok temu, jesteśmy jacyś szczęśliwszy, lepsi, spokojniejsi, bardziej ufni i coraz częściej dostrzegamy piękno tego świata. A kreatywność to część nas samych, której nie da się już dłużej tłumić. Pozdrawiam Malowacz twarzy
0 Comments
Czasami nie zdajemy sobie sprawy, jacy z nas szczęściarze. Jakże często uważamy, ze coś nam się należy. Jakże często nie zwracamy uwagi, ze pewne czynności przychodzą nam z łatwością i uważamy to za zupełnie normalne. Nie przywiązujemy wagi do zapalonej latarni lub światła w pokoju, nie razi nas ono w oczy przerażającą jaskrawością. Przejeżdżający autobus, samochód, czy tez odgłos klaksonu z oddali nie rozsadza swoim dźwiękiem naszych bębenków słuchowych. Nie wzbiera się w nas trudna do opanowania panika, gdy nasze plany zostają nagle zaburzone. Nasze serce nie tłucze się szaleńczo w piersi na sama myśl, ze trzeba będzie spotkać nową osobę, odezwać się do niej, socjalizować w towarzystwie, którego nie znamy. Nie musimy się przygotowywać do każdej rozmowy lub spotkania na kilka dni przed. Obcowanie z ludźmi nie przeraża nas. Nie znamy życia na osamotnionej planecie Autyzmu.
A wyobraźmy sobie, ze lądujemy na zupełnie obcej nam planecie, gdzie nie ma wi-fi, nie mamy iphona, ipoda, nie mamy żadnych informacji o życiu na tej planecie, nie mamy nawet mapy. Czujemy się zagubieni, samotni i przerażeni. Nagle odkrywamy, ze planeta jest zamieszkała przez ludzi takich samych jak my, ale mówiących w nieznanym nam języku. Nie rozumiemy ani słowa z tego co mówią a oni nawet się nie starają zrozumieć nas. I ogarnia nas panika, nie dość, ze na planecie obowiązuje język, którego nie znamy to jeszcze tubylcy podchodzą do nas za blisko, świecą wielkimi jaskrawymi światłami w oczy, dotykają nas, próbują nas gdzieś ciągnąć. Nie dają nam czasu, którego potrzebujemy, aby się przystosować do życia na tej planecie. I ten hałas, który zagłusza nam nasze własne myśli, który rozsadza nasz umysł a my ze wszystkich sil staramy się go uciszyć poprzez uspokajające nas nawyki, rytmiczne powracające odruchy, znajome rytuały. Jakbyśmy się zachowali na opisanej powyżej planecie? Czy nie wycofalibyśmy się w swój świat wyobraźni, numerów, kształtów, kolorów ? Czy nie zajęlibyśmy się tworzeniem swojego bezpiecznego światu, gdzie wszystko jest znajome, ciche, rytmiczne i przewidywalne? Czy nie uciekalibyśmy w poszukiwaniu ogromnych, wolnych przestrzeni, na łonie których zgubilibyśmy to duszące uczucie klaustrofobii, które czujemy gdy obcy wchodzą w nasza przestrzeń osobista . Czy nie potrzebowalibyśmy samotnych chwil aby dać sobie szanse przystosować się do życia na obcej planecie. Ale czy jest to łatwe, jeżeli nikt z tubylców nawet nie próbuje poznać naszej drogi komunikacji, naszego języka i nie przejawia najmniejszej ochoty, aby pomoc nam w nauce lokalnego sposobu porozumiewania się. A tymczasem stłumione w nas emocje, których nie potrafimy uwolnić narastałyby w nas. I być może znaleźlibyśmy inny sposób na ich wyrażanie i być może znaleźlibyśmy jakieś strategie, które ułatwiłyby nam przetrwanie trudnych chwil na obcej planecie. A co jeśli nie bylibyśmy na tyle silni i zdesperowani, aby w jakiś sposób dać ujścia tym stłumionym emocjom, tym pokładom złości i frustracji na samych siebie, za to ze nie pasujemy, za to ze męczy nas rozmowa o niczym i bliskość obcych. Jesteśmy źli na siebie za to ze dusimy się w zatłoczonych miejscach i za tą naszą tęsknotę do samotnych chwil w kącie, gdzie możemy się zamknąć w swoim własnych kolorowym świecie, w którym możemy pogrążyć się w rozmyślaniach i marzeniach o niekończącej się przestrzeni, wolnej od stereotypów, oceniania i schematów narzucanych przez obcych? A co jeśli te frustracje i emocje narastają z dnia na dzień a my nie mielibyśmy jakiejś strategii, aby sobie z nimi poradzić? A wiec te tłumione emocje zamieniłyby się w ból nie do zniesienia, w ból przeżerający każdą komórkę naszego ciała, ból, który nigdy nie znika, nigdy nie maleje, lecz rośnie z każdą chwilą. A wiec pewnie znaleźlibyśmy sposób na uśmierzenie tego bólu. Być może postaralibyśmy się go zagłuszyć bólem fizycznym, bo ten jest łatwiejszy do zniesienia. Być może pod wpływem tej bezsilności wobec ogromnej frustracji, braku zrozumienia i akceptacji zaczęlibyśmy się okaleczać, zadawać sobie ból fizyczny w nadziei, ze uśmierzymy emocje? A stamtąd jest już bardzo cienka granica dzieląca nas od tego drastycznego kroku, o którym lepiej nie wspominać. Świat w którym żylibyśmy, lądując na obcej planecie to świat autyzmu, świat, w którym trzeba walczyć o każde wypowiedziane słowo, akceptacje, świat, w którym bliskość wzbudza panikę, jednocześnie wzbudzając tęsknotę za zrozumieniem, ze być może potrzebujemy tylko trochę więcej czasu niż inny. Świat, w którym należy czytać pomiędzy wierszami a emocje rzadko, kiedy sa wyrażane werbalnie. Świat, w którym potrzebujemy strategii ułatwiających nam normalne funkcjonowanie na obcej planecie. A co jeśli to nasze kilkuletnie dziecko wylądowałoby na tej planecie? A co jeśli to ono borykałoby się z akceptacja, szalejącymi w nim emocjami, które tłumione będą narastać, bolec i ropieć. A co jeśli to ono jest zagubione na planecie, gdzie nie ma wi-fi, iphona, ipoda ani żadnego słownika. A co jeśli to ono rozpaczliwie poszukuje jakiegoś sposobu, aby zrozumieć język i kulturę obowiązującą na tej obcej planecie? Czy nie chcielibyśmy, aby było ono na tej planecie akceptowane, zrozumiane i szanowane, bez względu na wszystko i pomimo wszystko? Czy nie chcielibyśmy, aby czuło się tam bezpiecznie? Czy nie chcielibyśmy, aby nauczyło się obowiązującego języka i aby mieszkańcy planety wyszli mu naprzeciw ucząc się sposobu porozumiewania preferowanego przez nasze dziecko? Czy nie chcielibyśmy, aby zostały mu podarowane czas, przestrzeń i strategie, dzięki którym będzie mógł poradzić sobie z uczuciem frustracji, złości i pozostałymi emocjami, które tłumione doprowadzają nas do szaleństwa? Czy nie chcielibyśmy, aby ktoś dal naszemu dziecku szanse na normalne życie w społeczeństwie? Czy nie chcielibyśmy, żeby ktoś wyszedł mu naprzeciw i spotkał go w jego świecie gdzie dostrzeże jego drogę komunikacji i wykorzysta to by ofiarować mu strategie, które pomogą mu normalnie funkcjonować w dzisiejszym społeczeństwie, w którym jakże często mamy gotową na wszystko odpowiedz, nie zauważając, ze być może ktoś wcale nie oczekuje od nas odpowiedzi. Być może najważniejsze słowa to te które nigdy nie zostały wypowiedziane a w tym przypadku być może wcale nie należy zadawać pytań . Być może wystarczy tylko wyjść naprzeciw i wyciągnąć dłoń, być może wystarczy tylko spotkać się w połowie drogi, aby zrozumieć, ze tak naprawdę niewiele nas rożni. I właśnie, dlatego postanowiłam wspierać organizacje, która wspiera rodziny z dziećmi dotkniętymi autyzmem, bo wychodzą im naprzeciw, wyciągają do nich dłoń i ofiarują tym młodym ludziom szanse na normalne funkcjonowanie w społeczeństwie, przystosowują ich do samodzielnego życia. Dając im strategie radzenia sobie ze stłumionymi emocjami, być może ratują im życie. Zadają sobie trud zrozumienia ich sposobu porozumiewania się, czytają pomiędzy wierszami, słyszą niewypowiedziane słowa i rozumieją każdy rozpaczliwy gest, w którym ukryte emocje doprowadzają do szaleńczej frustracji bez możliwości ujścia na zewnątrz. Ofiarują tym młodym ludziom strategie dzięki którym, złość, frustracja i bezsilność zostaną w końcu wyrażone na zajęciach malarskich, rzeźbiarskich, muzycznych, na sesjach indywidualnych i wielu innych bezpłatnych zajęciach. I wychodzą oni naprzeciw każdemu autystycznemu dziecku lub młodej osobie. I zdarza się tak, ze ktoś ma problem z komunikacja werbalna- organizacja ma pomoce wizualne, być może ktoś się jąka - nie szkodzi - bo tam jest zawsze czas a i wcale nie trzeba nic mówić, można namalować, narysować, napisać, zaśpiewać, posiedzieć w kącie lub po prostu wymownie pomilczeć. A przyjazna dłoń jest zawsze na wyciągniecie ręki i czeka na każdego, kto jej potrzebuje. Dlaczego o tym pisze? A dlatego, ze chce, żeby moja wyprawa w góry zaplanowana na maj 2016 miała jakiś głębszy sens, była na miarę ważnej misji, żeby miała moc. Chce, żeby nie była to tylko moja egoistyczna potrzeba pobycia na łonie natury. Chce, żeby przyjaciele, którzy idą ze mną w ta wędrówkę czuli moc i potęgę tego wyzwania. Chce żeby ta wyprawa była wyjątkowa, bo jest ona początkiem czegoś ważnego. Chce, żeby symbolizowała właśnie ta przyjazna dłoń wyciągniętą do tych którzy jej potrzebują. Każdy z nas ma na dnie torebki, kieszeni lub szuflady jakieś zapomniane pensy/ grosiki/funciki, które być może dla nas nie znaczą zbyt wiele, lecz podarowane organizacji przyczynią się ogromnie do szczęścia i dadzą jakieś rodzinie, dziecku lub młodej osobie szanse na normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Ten zapomniany funt na dnie torebki, szuflady lub kieszeni może się okazać kolejną przyjazną dłonią wyciągniętą do kogoś, kto właśnie potrzebuje pomocy. Przecież każdy z nas przynajmniej raz szukał jakiejś przyjaznej dłoni, która poprowadziłaby do lepszego świata. Przecież każdy na jakimś etapie swojego życia pragnie zmienić ten świat na lepszy, dzisiaj macie szanse to zrobić. Razem możemy sprawić, ze ta dłoń będzie miała ogromna MOC, będzie wielka, silna i niezawodna. W maju 2016 wejdę na szczyt Snowdonu dla organizacji charytatywnej zajmującej się pomocą rodzinom dziećmi dotkniętymi autyzmem – Resources for Autism. Proszę o dotacje dla tej organizacji. Każdy podarowany pens/grosz się liczy i ma ogromna wartość. Poniżej dodaje link do mojej strony na której można wpłacać dotacje, wszystko zostaje bezpośrednio wpłacane na konto organizacji. https://www.justgiving.com/Aneta-Zych/ Dziękuję. Aneta |